3 Półmaraton Warszawski 2008
3 Półmaraton Warszawski, 30.03.2008r.
21,097km po Stolycy oczami naszego klubowicza znad morza – Czarka Marczaka
Byłem, pobiegłem, czas coś napisać…
W Warszawce wylądowałem około 16 w sobotę. Bez problemu trafiłem do biura zawodów, pobrałem pakiet startowy w którym znalazłem: numer startowy zintegrowany z chipem, wodę, izotonik i tradycyjnie już tonę broszur reklamowych. Na miejscu expo pod dachem: buty, koszulki, i wszystko czego dusza zapragnie tylko brać i… płacić. Oszczędzając na kosztach przenocowałem w bardzo miłym gronie na hali sportowej Ośrodka Sportu i Rekreacji.
W nocy zmiana czasu z zimowego na letni, więc godzina snu w plecy. O 8 wychodzę z sali i udaję się na miejsce startu. Spotykam sporo znajomych twarzy, wszystkim humory dopisują. Na starce jak zwykle nieład artystyczny: rozgrzewki, tańce-łamańce na scenie, zdawanie depozytów i wyczekiwanie na start.
O 10 ruszam na trasę – tym razem eksperymentalnie z muzyką w uszach. Już po 2 kilometrach uświadamiam sobie, że źle się ubrałem – jest cieplej niż sądziłem. Ruszam ulicami Stolycy. Jeden zakręt, drugi, Pałac kultury, długa prosta… kolejny zakręt, jakiś plac a na nim masa harcerzy – święto jakieś?
5 kilometr – łapię 2 kubki wody – jeden pod czapkę, drugi wlewam do gardła. Dalej lekko pod górkę i most, nad wodą odrobinę zimniej więc odzyskuję wigor i lekko przyspieszam.
Biegnę dalej 10 km pomiar czasu 45 minut i coś tam – nie jest źle choć czuję, że wysycham. Następny punkt odżywczy tym razem izotonik do gardła, woda pod czapkę. Skręcam z powrotem na most – tym razem na Świętokrzyski – na moście tłum ludzi ostro dopinguje do walki z czasem. Jest źle – coraz trudniej złapać oddech a w ustach pustynia – zwalniam coraz bardziej bo czuję się słabo.
15 km znów woda – tym razem z marszu 3 kubki do gardła i butelka na głowę – może będzie lepiej. Długa prosta – po prawej stronie jadę policyjne armatki wodne – w swojej naiwności myślę, że organizatorzy zamówili kurtynę wodną na metę… a to tylko na jakiś mecz.
17 km – droga w dół do tunelu – wreszcie cień i jakby chłodniej – znikają mi białe myszki sprzed oczu… na środku tunelu nie lada gratka dla melomanów – chór niesiony echem dodaje woli walki (wrażenia nie z tej ziemi).
Koniec tunelu – słońce aż oślepia. Znów w pełnym słońcu – tempo spada mi prawie do marszowego – nogi nie bolą ale nie chcą słuchać… ostatnie zakręty, ostatnia prosta… nawet nie mam siły przyspieszyć… to chyba pierwszy bieg na którym wpadając na metę nie jestem uśmiechnięty
W końcu meta – chyba na żadnym biegu nie chciałem jej szybciej jak na tym. Dostaję medal, banana, wodę izotonika. Na chwilę kładę się na ziemi i wyciągam nogi. Powoli wraca pełna świadomość… serce zwalnia… wracam do normalności…
Ogólnie nie jest źle 1:42:54 – kolejna życiówka.
Ogólnie na plus:
– fajna trasa – w miarę płaska i szybka, ciekawa widokowo
– niezły pakiet startowy – 2x woda, 2x izotonik, medal, koszulka, chip
– szybka obsługa w biurze zawodów
– masaże na mecie (ból i rozkosz w jednym)
Ogólnie na minus:
– bardzo wąskie gardło na starcie
– start elity z innego miejsca niż reszty biegaczy
– wolontariusze nie wyrabiali się na punktach odżywczych
– służby miejsce nie panujące nad trasą biegu
– rowerzyści, piesi, samochody jadące po trasie
– wpisowe 50 zł
– medal jak medal, ale po stolicy oczekiwałem ładniejszego
Czarek Marczak