Półmaraton Kościański 2005
I Półmaraton Kościański Kościan, 12.11.2005
Ahoj wszystkim Twardzielom:-)
Wyjazd po godzinie 10 z Ronda Rataje, wlecieliśmy w Komornikach jeszcze po Zuzę – ależ do niej się jedzie po dziuraach. Potem wizyta w Auchan’ie po kasetę – jak już Polo wspomniał, nasz ekstra super filmik obejrzymy na którymś ze spotkań naszego Klubu.
Przyjechaliśmy nieco po godz.12, start zaplanowany był na 13:00. Zarejestrowaliśmy się, numery startowe (tym razem już nie tak odległe nr-y jak na Maratonie, ja miałem 23, Lissek 25 a Polo…??), potem znowu do naszych autek i w Parczku obok – dla niewtajemniczonych Kościan to miasto mające ok. 20 tys mieszkańców, wszędzie w miarę blisko, ale też ludzie nie mieszkają w blokach, to i powierzchnia miasta dość spora – przebraliśmy się, nasmarowanie porządne Czerwonym Ben-gay’em, fighterskie koszulki i w kierunku startu. Ostatnie zrzuty w toalecie, co by być lżejszym i już się ustawiamy na linii. Niestety poprzez przedstawienie władz Miasta start opóźnia się o dobrych parę minutek, ale już głośne „START” i ruszamy.
Dzięki Midland’om Mordzasz oraz Marcin mogą się komunikować na trasie i ustalać miejsca zdjęć. Już po chwili czujemy z Lisskiem, że dzisiaj to Polo pokaże jak się schodzi mocno poniżej 2 h. Ale my swoim tempem, niczym na poznańskim Maratonie. Naprawdę lubię biegać z Lisskiem – wzajemnie się pilnujemy i zawsze biegniemy ustalonym tempem. Cały czas trzymaliśmy 5:40 / km. Pierwsze kółeczko super, choć czuję, że pęcherz mówi: „Skocz w krzaki” – tylko, że tu nie ma lasu jak na Miłostowie w Poznaniu!!! Lissek trochę narzeka na łydkę i kostkę, ale wie, że trzeba powalczyć. Na paru skrzyżowaniach czujemy doping Marcina i Zuzy, a nie raz zdarza się, że nagle obok nas pojawia się Mordasz na rowerku swym i mówi nam parę ostrych słów. Brakuje nam trochę ulicznego, poznańskiego dopingu, ale też nie jest źle, zwłaszcza mamy sentyment do ekstrafioletowego domostwa, gdzie urodziwe dziewczyny na balkonie dodawały sił jak mogły. Trzeba także wspomnieć o bardzo ładnej zawodniczce, która długi czas biegnie przed nami, dzięki temu my mamy na co patrzeć i nie myślimy o zmęczeniu, a pilnujący trasy strażacy i policjanci skupiają się ponownie na trasie biegu.
Po I okrążeniu mamy czas 0:39:45, czyli zgodnie z założeniami. Drugie kółko – jest nieźle, tyle, że kiedy my je zaczynamy, niektórzy „mocno opaleni” już powoli kończą Półmaraton. Niedaleko kościoła wyprzedzam Lisska i zbiegam na chwilę, zraszając troszkę trawę za kioskiem i znowu dołączam do Lisska. Myślimy, co się dzieje z Poldkiem – ale skoro go nie widać, musi wydzierać do przodu. Czas po II kółku – 1:20:40 – czyli tyciu za późno, ale wiemy, że III kółko będzie pod koniec szybsze! Tu już jest ciężej,bo nogi same chcą do Mety, ale musimy dobrze rozplanować siły na finish. Umawiamy się, że przyspieszamy od 19 km. W połowie 18-tego coś mnie ciągnie do przodu, Lissek mówi, ze mogę lecieć, ale ja jeszcze nie teraz. Nadchodzi 19.km i przyspieszam, a co tam! Patrzę na zegarek – widzę, że mam 10 min 30 sek, aby złamać 2 h. Muszę przyspieszyć! Robię, co mogę, aby po chwili minąć tabliczkę 20 km – na zegarku 5 min 01 sek, aby się zmieścić…No to włączam tryb: „Struś pędziwiatr” i sunę do przodu, pojawia się jakieś 300 m przede mną ta ładna zawodniczka – myśl: Wyprzedzę ją. Po paruset metrach mam już przed sobą tylko ulice i siebie. Daję czadu, ostatni zakręt, wspaniały doping Zuzy, Gorzoły, Mordasza i Poldka, a ja sprintem wlatuję na metę. Jest czas poniżej 2h!! Jest dobrze, obracam się i szukam wzrokiem Lisska, jest! Jego nogi przypominają ruch śmigieł helikoptera, wyraźnie przyspieszył i meta! Wszyscy w trójkę jesteśmy „so happy” – fotki na podium, oraz z przemiłą kapelą seniorów, przebieramy się, jedzonko i witamy na mecie arcywytrwałą „Panią z parasolką” – ona jest niesamowita.
Szczęśliwi wracamy do Poznania, zahaczając o McDonald’sa w Komornikach. BYŁO ŚWIETNIE!! Dzięki Wam wszystkim za przemiłą atmosferę, świetną zabawę i za to, że byliście!!
Nasze czasy:
Polo => 1:44’12
Hoffi => 1:59’44
Lissek => 2:00’30
Marcin Hoffmann „Hoffi”