GEZnO 2005
Górskie Ekstremalne Zawody na Orientację
Ustroń 4-6.11.2005r.
okiem: Sławka Jenka i Konrada Rochowskiego
Piątek
SJ: W sumie nic wielkiego ? dojazd na start zawodów bez jakichkolwiek problemów ? znałem trasę, a w Gliwicach i Wrocławiu Kondzik mnie poprowadził bez błędów nawigacyjnych ;-).Schronisko też normalka ? choć jak ktoś tam nie był to polecam zobaczyć największe schronisko PTSM w Polsce. Po wejściu do schroniska na kolejne piętra się ?.. schodzi 😉 serio tam jest w dół. Orgowie dali nam kartę startową i żetony (sic!) na śniadanie. A my po stwierdzeniu, że mamy 4-osobowy pokój dla nas dwóch poszliśmy spać.
KR:Pociągi ni w ząb pasowały nam do Ustronia, więc wyruszamy autkiem koło 16. Do Leszna same korki, potem już lepiej. We Wrocku pierwsza próba nawigacji wychodzi bezbłędnie. Inaczej moglibyśmy już wracać z powrotem. W Ustroniu jesteśmy koło 22. W miarę sprawna rejestracja, tylko dlaczego chcą, byśmy jeszcze raz płacili za wpisowe? Na szczęście wszystko się wyjaśnia. Schronisko fajne, tylko piętra w dół schodzą. W sumie to po zawodach może okazać się plusem ;-). W budynku oprócz ekipy na GEZnO wycieczka szkolna, także jest dość barwnie i kontrastowo. Sprawnie się kwaterujemy, usawiamy ekstra melodyjki na pobudkę o 6:45 i uderzamy w kimację.
Sobota przed startem
SJ: Ważna wzmianka to śniadanie ? po wejściu na salę jadalną jakiś facet każe nam usiąść przy jednym stoliku z innymi i nie pozwala wybrać stolika ;-). Normalnie jak w obozie pracy!! Jutro będzie podobnie ? wszyscy z tego się śmieją, ale nikt specjalnie nie wydziwia. Porcje śniadaniowe są wydzielone.
KR: Budzik okazuje się niepotrzebny, bo spać nie mogę już od 6:00. To chyba to zdenerwowanie przed startem, zupełnie jak rok temu przed maratonem :-). Dzień zapowiada się piękny. Do śniadania może dorzucam, iż średnio przypadł mi do gustu chleb z kminkiem. Bleee. Oki, pakujemy plecak i spadamy przed schronisko. Tam już gwar, ponad 100 osób gotowych na naprawdę niezły wycisk. Stwierdzam, że jesteśmy jedną z zaledwie kilku amatorskich ekip, ale co tam! Do odważnych świat należy. Dostajemy mapki, odliczanie i start!
Pierwszy pkt
SJ: Start robi wrażenie. 140 osób gotowych na wszystko ? no może my na takich nie wyglądamy, ale spoko. Po sygnale startu wszyscy walą w dół i w lewo, a potem to nie wiem jak, bo biegnę jak wszyscy pod górkę. Nie no, tego tempa to ja nie utrzymam ? będzie gorzej jak na maratonie spalę się na dwóch kilometrach!! Walimy pod górkę, droga się kończy, ja siadam kondycyjnie, Kondzik chyba zdziwiony tym, co ja wyprawiam. Po jakiś 15 minutach wdrapałem się po liściach na ten grzbiet ? tam to już lepiej i płasko i w dół i nawigacja, a tego to ja się nie boję! Wybieramy wariant w lewo i w dół, Kondzik chce jeszcze bardziej w lewo ale moje przeszło i tak do zielonego doszliśmy. Na krzyżówce ze szlakiem spadamy w las w prawo ? jest polana i jest punktowy 😉 jedyny na całej trasie.
KR: Start naprawdę niezły. Jak już po zbiegu do dolinki zaczęliśmy biec pod górę, to po prostu wymiękłem patrząc jakim tempem suną w górę chłopaki z Śląska Wrocław. Ja rozumiem, że można biec pod górkę, ale nie w tempie jak po płaskim. Dusimy w górę, Sławek parę razy staje. Chyba za ostro ruszylismy. Z masywu kawałek w dół, polanka po prawej i jest punkt. Za nami młode chłopaki chyba też znajdują, ale chyba w ogóle nie wiedzą gdzie są… Może jednak nie będziemy ostatni :-).
Drugi pkt
SJ: Kondzik cosik w prawo odbija i ja nie kumam po co, ale po chwili się orientuję w jego zamiarach i walimy trawersem (trudne słowo ;-]]]) do polany (tu nas spotyka jakaś ekipa i pyta którędy na jedynkę 😉 no rewelka po prostu! To jest w innym miejscu wzniesienia) ? tam w dół i przy płocie wymiękamy ? zejście po stoku pierwsze, ale jak się okaże nie ostatnie. Ustalony azymut i w dół. Spadliśmy do szosy ? tu uwaga: pod górkę byłem wolniejszy ale po stoku zazwyczaj szybszy od Kondzia (ma się tę masę nie ?;-)). Z szosy w lewo i pod górkę na drugi pkt ? mixy i weterani nas mijają ? oni już mają dalej inaczej pkty rozstawione.
KR: Dwójka wygląda na łatwiznę. Trawersując kawałek spadamy w dół, pierwsza polanka i zasieki, pierwsze zjazdy w dół na liściach i gałęziach. Na dole dochodzę do wniosku, że na pewno nie będziemy już ostatni. Jakiś team pyta się którędy na pk1 :-). Nie wiem, jak oni tam doszli…Potem po łuku na górkę i jest punkt.
Trzeci pkt
SJ: Spadamy w dół i w prawo na azymut ? Kondzik klnie bo go wpuściłem w zagajnik świerkowy, nic nie widać i przedrzeć się trudno, ale ja uparcie swoje i w prawo i jest droga, Kondzik klnie żeby mu to było ostatni raz ;-). No dobra zobaczymy. W wiosce nie możemy wymyślić rozsądnego podejścia na trójkę i marnujemy z 10 minut ? wariant, który wybraliśmy jest ogólnie mówiąc do dupy jak dziś patrzę na mapę, ale trudno w boju nie takie błędy się popełnia. W prawo szosą do góry i chyba droga jest ok., ale jak się okazuje jeden zły zakręt i marnujemy kolejne 10 minut, a zmęczenie się powiększa. Właśnie do mnie dociera, że nic jeszcze nie piłem i nie jadłem. Wchodzimy na górkę, pomiędzy Horzelicą, a Starym Groniem. Teraz w dół na azymut. Jest jakaś ścieżka, ale nie pasi nam układ. Po chwili orientuję się o co chodzi ( i to chyba największy mój wkład w GEZnO ;-)) i spadamy w dół po stoku do szosy. Tniemy po azymucie przez rzeczkę i szukamy drogi, coś jest, to włazimy po niebieskim szlaku w górkę. Odbijamy w lewo i włazimy pod górkę po azymucie ? kurde nie jest to proste, kurde. Jakaś chałupa po lewej, my skrajem lasu i jest pkt, choć chyba nie koniecznie w dobrym miejscu, albo my żeśmy zeszli trochę w lewo. Na pkcie pierwsze picie i coś jemy. Za nami wchodzi jakaś ekipa z GPSem ? śmiesznie to wygląda.
KR: No tak, pewnie, że byłem wściekły, tym bardziej, że średnio przepadam za takimi zagajnikami po ostatnim Hadesie, a tu jeszcze stromo na maxa i mnóstwo zwalonych pni. Ok., dopadamy drogi, ale jestem cały w żywicy i igliwiu… Ahhhh. Potem sprintem w dół do Leśnicy i obmyślamy chyba najtrudniejszy w tym dniu przebieg. Z 3 wariantów wybieramy najgorszy, choć najkrótszy. Tak więc pniemy się w górę kilkaset metrów, gubimy drogę, ale idziemy dobrze dzięki busoli, tyle, że w tempie iście spacerowym. Sławek ma pierwszy kryzys. Docieramy w końcu do góry i szukamy drogi w dół, niby coś jest, ale okazuje się rzeczką błotną. Ciężkie zejście. W końcu droga i Sławek sprowadza nas już bezbłędnie. Znowu pod górę na szczyt i jest pk. Coraz ciężej pod górkę się idzie. Za nami GPS-owcy, więc uciekamy już dalej.
Czwarty pkt
SJ: Zbiegamy w dół. Ba powiedziałbym, że zap?lamy jak dzikie bąki ? ja tu nie chcę czasem jutro podchodzić!!! Tak stromo to jeszcze nie biegłem w życiu, a trochę po górkach się obijam;-). Jakimś fuksem kilka dróg, które na mapie kończą się w połowie w realu są pociągnięte dalej i w ten sposób spadamy (dobre słowo) do Bukowej. W sklepie szybkie zakupy picia i już asfaltem pod górkę. Dalej w sumie nuda, pod górkę raz ścieżką, raz skrajem polany, raz przez jej środek byle pod górkę. U góry schronisko ? na Bratniej. Punkt jest w bufecie ;-). Przy podejściu wieje jak cholera, ale to ja mam plecak na sobie, więc to Kondzikowi jest zimno. W schronisku szybki SMS i herbata.
KR: Zbieg o nachyleniu pewnie z 80 stopni. Naginamy z 2:50/km. Myślę sobie, że fajnie by było mieć tu rowerek. Zaliczamy jeszcze szybko sklep i lecimy na Błotny. Droga w sumie banalna, choć trochę się dłużyła. U góry widać już kotlinę żywiecką i wszystkie pasma już zaliczone. Niezły widok. Szybka herbatka w schronisku i lecimy dalej bo już czas zaczyna ostro gonić.
Piąty pkt
SJ: Teraz ciekawostka, opis na kierunkowskazie brzmiał 1h30m w dół, nie prawda – jest 25 minut!!! Biegiem szlakiem zielonym ;-))) W Brennej szybki (szybki to mało powiedziane ? zmarnowaliśmy z 7 minut na łosia co nie wiedział co chce kupić, a był przed nami w kolejce!!) zakup napoju Bingo ? 3 litry ? ohyda w smaku, ale mokre i w prawo do kościoła w górkę, i po ścieżkach i jest punkt. Coś jemy ? kurde dzięki Kondzik bo ja bym się chyba zagłodził na tej imprezie!!!
KR: Zbiegając dodam, że wyprzedziliśmy ciągnik, którego pasażerowie byli lekko zdziwieni patrząc jakim tempem zbiegamy w dół. Ponownie sklep i napój o smaku gumy arabskiej połączonej z zapachem legendarnych gum ?Turbo? ? bleeee, a kolesia przed nami to bym….. no nieważne co. Na mostku namawiam Sławka do biegu po czym on stwierdza, że już nie zdążymy. Zjechałem go dokumentnie za takie myśli i naparzamy pod górę na polanę. Unikamy po drodze błędu, który mógłby nas sporo kosztować, a na punkcie wcinamy czekoladkę i batona.
Szósty pkt
SJ: No teraz jest tak: jak przyspieszymy (niby jak??) to zdążymy (hehehe). Kondzik na mnie próbuje pokrzyczeć i psychologicznie podziałać ? równie dobrze mógłby krzyczeć na kamienie ? tak samo tępe ;-). Tu się kłania nawigacja. Po chwili jest OK. i spadamy w dół na łeb na szyję i?. @#$%^ (tu wpisać dowolne przekleństwo ? byle dużo i dosadnie). Kondzia złapał skurcz w obie nogi w mięśnie chroniące piszczele (ja one się nazywają??). Szybki masaż (ale się wykrzywia z bólu;-)) i spadamy dalej. Omijamy wzniesienie trawersem (takie sobie trudne słowo ;]) i jest pkt.
KR: Wariant trochę zakręcony, ale wszystko pasowało. Zbiegamy do chaty i nagle stanąłem jak wryty w ziemie. Piszczele po prostu mi płonęły żywym ogniem. Ogłupiały nie wiedziałem w ogóle co jest grane. Okazuje się, że skurcz. Okazałem trochę znajomości łaciny ? tej dość popularnej, ale Sławek świetnie mi rozmasował te mięśnie ? dzięki! :-)). Biegnę z początku jak na szpilkach, ale jest ok. Punkt dopadamy bez problemu. Presja czasu coraz większa. Została godzina.
Siódmy pkt
SJ: Teraz to daliśmy przykład złej nawigacji. Daliśmy ciała, chcąc ominąć wzniesienie i co? Wleźliśmy na nie!!! Kondzik wpada na genialny pomysł w prawo (po cholerę, no po cholerę się pytam!!). Po dwustu metrach już wiemy, że teraz to mamy pod górkę. Dosłownie i w przenośni, znów po liściach, drzewach powalonych i w narastającej ciemności. Po wejściu nic się nie zgadza, ale walimy po grzbiecie w dół. Czołówki włóż! I jest pkt. Dzięki, teraz najgorzej, bo ostatni pkt.
KR: Wariant wybraliśmy faktycznie średni. Co więcej za wcześnie zdecydowałem się w prawo skręcać no i teraz trawersujemy ale po warstwicach a nie drogach. Rzeźnia: czas ucieka, zsuwamy się z każdym krokiem dół, robi się ciemno. W końcu wychodzimy na drogę i spadamy już prosto na punkt. Latarki na głowę i 30 minut do końca.
Ósmy pkt i meta
SJ: Jakimś cudem trawersem wali ścieżka prosto na przełęcz Równica. Choć raz przydaje się moja znajomość Beskidów. Stąd znam drogę do schroniska, trzeba tylko ten pkt załapać. Z szosy odbijamy w prawo czerwonym, z powrotem na szosę i jest polana, tylko punktu nie ma!! Ktoś jeszcze na szosie chce nas podwieźć ? pogięło? Damy radę!!! Na polanie punktu nie ma, ale ja widzę w nocy w odróżnieniu od Kondzika i po 3-4 minutach wpadam na pomysł gdzie jest punkt i go mam!!! Spadamy rzeczką w dół, Kondzik klnie, chyba się podtopił biedaczysko. Wypadamy gdzieś ? cholera gdzie? I jest schronisko, nie to następny budynek. Kondzik górą ja dołem i meta!!! 8:01:43. No trudno, ;( ale orgi mówią, że nas sklasyfikują;-).
KR: Biegniemy gdzie się da. Wpierw na Równicę. Przed szczytem czuję, że zaraz ponownie dostanę skurczy, ale już mam to ?głęboko gdzieś? i cisnę ile się da. Zbiegamy asfaltem, czerwonym szlakiem ? prawie po omacku, jest polana i szukamy strumienia. Wchodzimy w las, a ja widzę na 1m, do końca 5 minut i jeszcze szkła mi parują. Znowu daję popis łaciny, ale Sławek po paru minutach dopada punkt. Teraz już ile sił w dół, co chwilę potykając się o zwalone drzewa i kamienie w rzeczce. Gubię ustnik do bukłaka i cały oblewam się tym ?pysznym? napojem Bingo. Jeszcze 100m, trochę do góry i wpadam na metę, chwilę później Sławek. Niecałe 2min po czasie, ale zaliczone.
Wieczór
SJ: Prysznic, obiad, piwo, ognisko, kiełbaska, bigos, SMSy, rozmowy z najbliższymi i kurde ale mam imieniny ;-]]]]. Po sprawdzeniu mamy 17 miejsce na razie!
Zasypiamy po 22 ? giej, jakoś nam zeszło na rozmowach o książkach i filmach.
KR: Zdjęcie butów zajmuje mi 10 minut. Tyle samo ubrań. Czuję jak schodzi ze mnie zmęczenie, ale już po prysznicu i pysznych plackach zbójnickich jakoś odżyłem. Nawet górka przy ognisku nie stanowiła problemu. SMS-y, telefony gdzie trzeba i tak jakoś idziemy spać mimo dyski u góry, choć pada pomysł by tam wpaść :-)). Jeszcze rozmawiamy nad tym, co zmienić jutro na trasie oraz o wielu innych dziwnych rzeczach i tak kończy się pierwsza część zawodów.
Niedziela.
SJ: Śniadanko znowu z wydzielonym stolikiem i pokrzykiwaniem obsługi. Czekając na nasz start przypatrujemy się jak startują inni. W schronisku była jakaś klasa na wycieczce ? młode takie w wieku tartacznym. W pewnym momencie jedna panienka mówi ? ?Ale coś śmierdzi!? obaj ryczymy ze śmiechu. Tak pachnie BenGay!!!
KR: Tym razem ledwo budzik mnie obudził. Sprawdzam czy mogę chodzić ? jest ok. Za oknem mgła w dolinach, ale wygląda na to, że również dziś pogoda dopisze. Tym razem wystrzegam się produktów z dodatkiem kminku na śniadanku. Pakujemy plecak ? z 5,5L wody. Qrcze, trochę to waży… Spadamy na dół. Tam już handicap w najlepsze. Numer z Ben Guyem naprawdę rewelacyjny, choć za dużo go nie było czuć w porównaniu np. do BG. Mapki do rąk, godzina 9 Start!
Pierwszy pkt.
SJ: Start wspólny tych, co wczoraj stracili więcej niż godzinę jest podobny do wczorajszego. Wszyscy walą równo, tylko my inaczej. Ja się zgubiłem, Kondzik coś tam niby wie, ale cholera, o co chodzi? W końcu kapujemy się, w czym rzecz i walimy pod górę. Pierwszy pkt, a my taki błąd w nawigacji!!! Czarna rozpacz. Przy okazji rozwalam sobie lewą rękę ? piecze jak cholera. Kondzik chyba podłamany psychicznie
KR: Tym razem uderzamy w przeciwną stronę ? na zachód. Zbiegamy w dół asfaltem, i troche się dezorientujemy. Busola mówi, że mamy nasz punkt na górce po prawej. Sławkowi jednak coś nie pasuje, więc zbiegamy w dół kilkadziesiąt metrów. Niestety busola się nie myliła. Stromo jak diabli. Ekipy już zbiegają z punktu, a my śliskamy się na liściach jak na lodzie. No to zaczyna się rzeźnia ? myślę sobie. Sławek rozwala sobie łokieć na kamieniach ? no po prostu rewelacyjny początek. Ale punkt jest.
Drugi pkt
SJ: Spadamy w dół, przez wiadukt ? most? Tomuś jak to się nazywa ? jest i rzeka i droga i linia kolejowa pod spodem. Po ulicach wpadamy na wzniesienie i grzbietem dobijamy na drugi pkt, nic ciekawego ;-).
KR: Śmigamy ulicami Ustronia w górę. Mała górka ? bułka z masłem. Na tym punkcie widzimy porównanie czasu, jaki my spędzamy na punkcie, a jak to robią inni… Ehhh szkoda gadać.
Trzeci pkt
SJ: Spadamy w dół w lewo i znajdujemy drogę pod górę. Kurde, dlaczego znowu pod górę? Kondzik idzie pierwszy i pierwszy dopada pkt. Nawigacyjnie bułka z masłem. Patrząc na czas zaczynam wierzyć, że się uda!
KR: Dobijamy do drogi przez pastwisko i prosto pakujemy się w jakieś zakamuflowane bagienko. Nogi pływają już w butach. Ale co tam! Droga się zgadza, warstwice też, więc uderzamy w górę. W lesie na masywie zaczynają mijać nas ekipy zbiegające już punktu ? sami zrobimy podobnie. Scieżka prosta i nudna jak flaki z olejem, ale w końcu dochodzę punktu i spadamy w dół. W sumie to prawie już byliśmy na Małej Czantorii :-)).
Czwarty pkt
SJ: Spadamy w dół i Kondzik wymyśla, że w prawo i pod górkę taką prostą ścieżką. Niech go drzwi ścisną. Po paru minutach mamy tę ścieżkę. To jest 500m pod górkę po liściach jak po schodach! Do dupy ta impra, może z dwa punkty jeszcze łykniemy i czas się skończy. Ja wymiękam, Kondzik gubi mapę ? na szczęście ja idę za nim i ją już trzymam. Zorientował się po 50 metrach ;-). Wleźliśmy na górę, a tu jeszcze nie koniec ? spotykamy jakąś parę mixa z psem co to go znaleźli po drodze i idzie z nimi. Oni chcą pktu szukać w górę, a my schodzimy w dół i mamy pkt. Przy okazji pies zakolegowywuje z nami i mamy towarzystwo. Kondzik jest na niego zły bo mu kij do podpierania się zabrał ;-).
KR: Z tym wariantem to było tak: Na pierwszy rzut oka będzie mniej przewyższenia i krótsza droga. No czego chcieć więcej?! No to lecimy w dół, potem na mały masyw i znów w dół do rzeki i szukamy prostej drogi, która dochodzi prawie na Wielką Czantorię. Sławek zauważa ją ? jaka ona była śliczna ? jak strzała, same buki równiutko tworzące alejkę, tylko… No właśnie, nachylenie stoku pewnie jakieś 80 stopni. W sumie tylko 500m, jakoś damy radę… Okazuje się rzeźnia! No to chyba już nie damy rady na pewno. Biorę kij i się nim podpieram ? lepiej. Mapa za pazuchę, drugi kij ? rewelacja. O niebo lepiej się idzie. Próbuje Sławka zachęcić do wypróbowania, lecz ona twardo idzie bez, ale w końcu się przekonuje do podpórek… no i znajduje moją mapę, która mi wypadła. Na masywie spadamy w dół, choć inna ekipa idzie do góry szukać, lecz to my mieliśmy rację. Przyplątał się do nas owczarek niemiecki niewiadomo skąd. Zaczyna mnie on irytować, bo próbuje wyrwać mi mój kijek!! Na punkcie Sławek siada na ziemi, a pies jak nie zacznie nagle kopać tyłem do Sławka, sypiąc na niego kupę ziemi.
Piąty pkt
SJ: Pytanie za sto pktów którędy? Cudownym zbiegiem okoliczności trafiamy na trawers (ot takie fajne słowo) i mamy fuksa ? nie musimy podchodzić na Czantorię! Spadamy taką kreską w dół jak wcześnie podchodziliśmy na czwórkę i po skręcie w lewo szukamy dobrej przecinki. Znowu w dół po liściach jestem lepszy od Kondzika ;-). Punkt jest trochę wyżej (albo my zeszliśmy trochę niżej). Na punkcie rozstajemy się z psem. Wybiera innych. A my biegiem w dół.
KR: Od Czantorii to w sumie byliśmy już niewiele. Jednak droga trawersująca płn-wsch stok po prostu wymarzona, więc w nią uderzamy . Pies nam przoduje, ale wkrótce go gubimy. Przypałętał się do innej ekipy( w końcu ? już mi 2 kije zjadł). Chwila zawahania, ale dopadamy punkt. Czas jest naprawdę niezły.
Szósty pkt
SJ: No teraz mamy długi odcinek. Ale nawigacyjnie bez problemów. W sklepie Coca cola i spadamy w górę. Udaje mi się wyjaśnić jeden zakręt drogi i wdrapujemy się na ten szczyt. Kondzik bierze pkt, a ja biorę oddech. Jemy, pijemy, widoczki (hehe) i w dół.
KR: Najdłuższy przebieg, więc nie może być pomyłki. Wariant ok., choć teraz jak patrzę, to zafundowaliśmy sobie trochę bardziej stromy zbieg :-). Cola postawiła z powrotem na nogi i tak mijając naprawdę niezłe domostwo proboszcza tej osadki bijemy ostro na górę. Droga kamienista wyjątkowo, ale dzięki temu jak po schodach. Wdrapuję się pierwszy na górę i jest pkt. Szybkie jedzonko i myślimy co dalej zapijając czekoladę power adem o smaku wilczych jagód.
Siódmy pkt.
SJ: Tniemy do szosy, potem w prawo i dupa – drogi nie ma – są za to liście ;-). Spadamy do szosy i w górę. Tradycyjnie Kondzik napiera na pkt, a ja napieram na podłoże. On zbiera go przy skałkach, a ja pozdrawiam turystów.
KR: Zbieg miał być lekki i przyjemy i taki był, ale tylko z początku. Czuję już wszystkie przyczepy mięśniowe przy każdym kroku w dół, więc tym bardziej spadanie nie po drodze średnio przypada mi do gustu. Wspinamy się do niebieskiego szlaku, ja dalej w górę do skały. Muszę przyznać, że była całkiem konkretna. Jakieś chłopaki ćwiczyły na niej bouldering. Zgarniam punkt i zbiegam do Sławka.
Ósmy pkt
SJ: Role się odwróciły teraz to ja jestem ten, co ma więcej chęci na skończenie w czasie. Niespecjalnie muszę Kondzika popędzać, ale to ja napieram. Zbiegamy niebieskim szlakiem gorsząc turystów. W Wiśle zakupy w sklepie i hejka do góry. Nawigacyjnie prosto, jedynie trzeba uważać na kolejność ścieżek. Na punkcie łapiemy Słowaków.
KR: Zbiegamy niebieskim szlakiem do miasta naszego Polskiego Orła – Adama. Ogólnie wzbudzamy pewne zaskoczenie wśród sunących w dół turystów. Hmm, czy to przez leginsy, czy dlatego, ze zbiegamy na łeb na szyję? Kolejny zbieg zaczyna mi już działać na psychę. Niech to się wreszcie skończy!! Jak ja nienawidzę zbiegać… W Wiśle Cola i biegniemy do góry. Zaczynamy czuć, że możemy naprawdę to skończyć! Na punkt wchodzimy bez większych problemów.
Dziesiąty pkt
SJ: W dół zbiegamy do szosy potem jacyś motocrossowy nas mijają i po małej korekcie spadamy w prawo w las. Punkt to pikuś, ale czas nas nagli.
KR: Całą drogę biegniemy z Słowakami co chwilę wymieniając się na przedzie. Trochę pod górkę, trawersik i jest punkt. Łatwizna! Ostatni punkt i godzina z hakiem do końca. Musimy to skończyć!!
Dziesiąty pkt
SJ: Gubimy Słowaków (albo oni nas). I walimy po lesie stokiem w dół. Jest asfalt tylko, że Kondzik nas zorientował za wysoko i zamiast na przecinkę wpadamy do wsi. Nie ma tego złego ? bo się okazuje, że tu parę ekip (mixy i MM) są tuż przed nami. Biegniemy pod górkę (skad ja mam siły?). Do góry, do góry i w prawo. W lesie okazuje się, że jeszcze mam łeb na karku i to ja wyprowadzam Kondzika na punkt, a sam sprawdzam swoje możliwości wspinając się w wąwozie przy pomocy drzewa w górę. Okazało się, że to lepszy pomysł niż nabieganie z góry.
KR: Zbieg do rzeki, przeskakujemy ją po… jakoś na ?m? to było ? ponoć stare penerskie określenie kamienia. Droga i chwila zawahania ? w lewo? W prawo? Lewo! Okazuje się dobrze, jednak troszkę za daleko zbiegamy. Okazuje się, że był to strzał w 10tke. Dopadamy jeszcze 3 ekipy. Razem brniemy w górę do źródełka. Czasu niby sporo, ale drogi jeszcze sporo i pod górę. Nie wiadomo skąd nagle mamy siły by biec, choć robi się też coraz ciemniej no i w lesie coraz gorzej widzę mapę… Sławek idealnie kieruje mnie na punkt. Kasuję go i doganiam Sławka.
Meta
SJ: Podchodzę do drogi i spadamy w dół biegiem, Wypadamy na skrzyżowanie i Konrad mówi ?Niebieski?. Ja na to ?CO? Przecież powinien być zielony!!!?. Sprawdzam i rzeczywiście mam rację! Kondzik jest już zmęczony i niedowidzi. Orientujemy się i w dół. Kondzik coś narzeka 😉 ale biegnie dzielnie. Wpadamy po kilometrze zbiegu na mostek i pytam Kondzik czy wie gdzie jest? Nie wie, ale ja wiem bardzo dokładnie ? w górę i juuuuuż meta.
KR: Jeszcze kawałek trawersem do zielonego szlaku. A że mi się pomyliło z niebieskim? Ojej… tak wyglądało już w tym półmroku… Oki, za nami ekipa kolejna, więc dajemy na maxa, co by zdążyć. Ostatnie 1,5km w dół. Przyznam, że podczas tego zbiegu przeklinałem tą pochyłość na wszystkie sposoby. Oj te zbiegi dały w kość… Jeszcze wdrapujemy się troszkę do góry i ostatnia prosta! META!
Na koniec
SJ: Jesteśmy tak dumni z siebie, że historia ;-). Jeszcze obiad prysznic i do domku.
KR: Cieszę się jak dziecko. Zmęczenie nagle zostaje gdzieś z boku i przychodzi to zadowolenie, że daliśmy rade! Udało się! Obiadek ? pomidorowa i schabowy smakują jak nigdy. Szybki prysznic i spadka do domku. Oczywiście całą drogę gratulowaliśmy sobie nawzajem i chyba długo jeszcze będziemy, bo do tej pory nic nie kosztowało mnie tyle walki z czasem, przyrodą i samym sobą co podczas tegorocznego GEZnO. Czy wystartuję za rok? Głupie pytanie :-)))))