BWC 2006
Bergson Winter Challenge 2006
okiem HKS ANPOL POZNAŃ
w składzie Bartosz Bartkowiak, Konrad Rochowski
Pomysł
Myśl o starcie w najtrudniejszym rajdzie dwójkowym AR w Polsce nie dawała spokoju już od dłuższego czasu. Wielkie wyzwanie, ale i wielkie obawy nie tylko pokonanie trasy, ale o samo wystartowanie, które wymaga sporych przygotowań logistycznych. W końcu nie można ot tak iść sobie na 150 kilometrowy rajd zimowy w Karkonoszach i Rudawach Janowickich.
Przed startem
Tak więc przygotowania trwały od dawna, jednak aż do momentu wyjazdu kompletowaliśmy cały potrzebny sprzęt. W końcu jednak zapakowaliśmy Primerę po dach i w składzie Przemysław Murawski(kierowca), Grzegorz Lissowski(fotograf, narciarz), Bartosz Bartkowiak( ? teamu HKS Anpol Poznań), Konrad Rochowski(? teamu HKS Anpol Poznań) wyruszyliśmy na podbój Karkonoszy. Do bazy zawodów – SP w Kowarach dotarliśmy 5 minut przed odprawą techniczną, więc po iście sprinterskiej rejestracji Bartek udał się na nią, a my wyładowaliśmy sprzęt. Później kontrola wyposażenia obowiązkowego, gdzie nawet apteczkę orgowie dokładnie sprawdzili, usprawniliśmy rowery, przygotowaliśmy sprzęt i czas szykować się do startu. Ok. 21:00 autokarami podjechaliśmy na plac w Karpaczu, gdzie miał mieć miejsce start. Mimo temperatury ok. -10 stopni C w powietrzu aż kipiało adrenaliną od ponad setki ludzi gotowych na zmierzenie się z morderczym wyścigiem. Wreszcie 22:00, odliczanie 3,2,1 i start!
Pierwszy etap to bieg na orientację. Trasa wokół Karpacza – ok. 5km. – 00:52
Etap dobry na rozgrzewkę, jednak trochę się załamałem na pierwszym PK, gdzie 5 minut czekaliśmy na dobicie się do perforatora. Kolejne PK umieszczone na górkach, mostkach nie dostarczyły większych problemów, także etap minął w miarę sprawnie. Jedyny minus to fakt, że w trakcie zbiegu z ostatniego PK nartostradą po kolana w śniegu już miałem mokro w butach, a przed nami przecież jeszcze 29km trekkingu w Karkonoszach! Docieramy do miejsca startu, podbijamy PK1, łapiemy plecaki i w drogę.
PK 2 Świątynia Wang – 9km – 1:24
Całą drogę męczę się z ustnikiem od bukłaka, który na dobre zamarzł… Ale poza tym przyjemna trasa przez kładący się do snu Karpacz. Kiedy wyprzedzają nas Holendrzy, postanawiamy zrobić pierwszy raz użytek z kijków i o dziwo napiera się w górę znacznie lepiej. Z punktu wychodzimy już przed nimi.
PK 3 Schronisko Samotnia – 13km – 2:42
Droga do schroniska jeszcze w miarę bezproblemowa. Cały czas w górę przez las, śnieg ubity, także tempo w miarę mocne. Jednak dochodząc do Strzechy Akademickiej sytuacja troszkę się zmienia. Właściwie to zmienia się diametralnie. Koniec sielankowego spacerku, zaczyna się prawdziwa walka z naturą. Śnieg zaczyna sypać, a prędkość wiatru nie spada poniżej 50km/h. Czuję jak mi usta sztywnieją. W schronisku spędzamy chwilkę, by dłużej zatrzymać się na Śnieżce i tam chwilkę odsapnąć.
PK 4 Śnieżka – 18km – 4:19
Warunki coraz gorsze. Szlak przetarty jedynie przez ekipy przed nami, więc zapadamy się prawie po kolana, jednak ostro przemy do góry. Buty już mam całkiem mokre, ale żwawe tempo póki co zapobiega zamarzaniu stóp :-), jednak twarzy chłostanej wiatrem i śniegiem praktycznie nie czuję. Na szczycie czeka nas niespodzianka. Schronisko jest dla nas niedostępne. Szczękając zębami za bardzo nie wiem co ze sobą zrobić, bo jedyne o czym marzę, to zmienić skarpetki na suche. Chrupiemy zamarzniętymi batonami, popijamy izotonikiem z lodem i dalej w drogę.
PK 5 Przełęcz Okraj – 26km – 6:37
To chyba najgorszy dla mnie odcinek tego rajdu. Nie dosyć, że już zacząłem odczuwać skutki zarywanych nocek przed rajdem, to jeszcze jakoś dziwnie miałem płytki oddech i ogarnęło mnie uczucie wycieńczenia. Grzęznąc po kolana w śniegu powoli zaliczamy kolejne szczyty zbliżając się do przełęczy. W butach istny koszmar. Nogi zamarzają, senność zaczyna dawać o sobie znać, do tego jakaś dziwna bezsilność. Każdy kolejny krok wydaje się być coraz trudniejszy, a to przecież dopiero początek rajdu! Widzę, że Bartek ma moc napierać, jednak tempo spada nam mocno. Ja tylko klnę przez szczękające z zimna zęby. W końcu jednak docieramy do strażnicy Służby Granicznej. Tam wspaniałe dziewczyny serwują pyszną gorącą herbatkę, a ja nareszcie zmieniam skarpetki na suche(jak się okazuje suche tylko przez 5 minut).
PK 6 Sztolnia Kowary – 29km – 8:03
Lampy nam już padły, więc zmieniamy na diodówki. Napieramy w dół czymś, co ma przypominać szlak momentami po pas w śniegu. Wpadam w zaspę i odciskam swą twarz w śniegu. Brniemy mozolnie w dół. (Później ten etap zrobimy 2 razy szybciej z rowerami!!!!) W sztolni ZS – trzeba znaleźć 2 punkty ukryte w labiryntach korytarzy. Sztolnia robi wrażenie, zwłaszcza akcesoria pracujących tam kiedyś robotników. Obsługa serwuje nam jeszcze ciepłego Isostara i ruszamy na 1 przepak.
PK 7 SP Kowary Strefa Zmian – 34km – 9:03
Droga prosta asfaltem. Po drodze mijamy trochę zdziwionych ludzi, udających się do zapewne do pracy. W szkole jemy coś ciepłego, 15 minut snu, zmiana butów i ruszamy na pierwszy etap rowerowy.
PK 8 Bukowiec Ruiny zamku – 40km – 10:49
Dojazd do Bukowca głównymi drogami, potem trochę pchania rowerów na górę i zaliczamy pk. Tam Przemo i Lisek zaskakują nas blaskiem fleszy. Zaliczamy pierwsze upadki, gdyż samo podejście jest strasznie oblodzone.
PK 9 Góra Witosza – 51km – 12:14
Wariant dość okrężny, jednak bezpieczny. Chcąc skrócić sobie drogę przekraczamy rzekę przeskakując po podkładach starego mostu kolejowego. Dość fajna sprawa, gdyż most cały oblodzony, a upadek groził kąpielą w lodowatej rzece. To był taki smaczek adventure. Jednak dojście do samego punktu było dopiero nie lada wyzwaniem. Grubo ponad 100m w górę trzeba było wnieść rowery na szczyt po oblodzonych schodach. To był pierwszy moment, kiedy miałem ochotę wyrzucić rower. Przeciskamy się między skałami i po kwadransie jesteśmy do góry. Lecz dopiero zejście to jest wyzwanie! Rower ślizga się w dół, nogi również, jedynie dzięki poręczy się jako tako trzymamy, choć łaciną rzucamy dość konkretnie.
PK 10 Raszków Kaplica Św. Anny – 59km
Na początku kilka km zjazdu. Hamulce piszczą jakoś dziwnie… Po chwili jednak droga zaczyna kluczyć już tylko w górę. Redukcja do jak najlżejszych przełożeń i rozpoczynamy żmudną wspinaczkę. Słońce świeci w oczy, pot zalewa twarz, w głowie już tylko jedna myśl – niech ta górka się wreszcie skończy! Nareszcie szlak. Spadamy do rzeczki w dół i czeka nas wspinaczka z rowerem w śniegu. Nigdy w życiu nie bylem tak wściekły na mój rower. Gdyby rozumiał to, co do niego mówiłem pewnie więcej by się do mnie nie odezwał. Nie dość, że podczas tego podchodzenia był on najmniej przydatną rzeczą, to jeszcze tylna wykrzywiona felga wciąż blokowała koło. Do tego wzniesienie ok 50-60 stopni nachylenia – prawdziwa mordęga. Na punkt docieramy wraz z Duńczykami i razem spadamy do Karpacza.
PK 11 Karpacz Hotel Mieszko – 66km – 15:05
Wpierw wspinamy się na przełęcz w górnym Karpaczu, gdzie ulega destrukcji mój mapnik. Mimo sporego wysiłku trzymamy się jakoś. Potem już tylko zjazd w dół. Jakieś auto przejeżdża kałużę z błotem i Bartka ubiór zmienił nieco kolor. Przy Hotelu spotykamy Przema, uzupełniamy napoje, krótka sesja zdjęciowa i spadamy dalej.
PK 12 Leśniczówka Jedlinki – 74km – 16:03
Większość trasy w dół, więc mkniemy momentami ok 40km/h. Chłopaki w Primerze robią nam niezły tunel i dopingują krzycząc z auta. Po chwili jednak odbijamy już w górę. Uderzamy szlakiem narciarskim prosto do leśniczówki, jednak stroma trasa zmusza do ponownego pchania rowerów. Na PK wspaniałe dziewczyny serwują nam równie wspaniałą ciepłą herbatkę z szczyptą śniegu.
PK 13 SP Kowary Strefa Zmian – 77km – 16:28
Do Kowar wiodła ubita zaśnieżona droga. Jako że w kolce rowery przywdziane, podkręcamy trochę tempo. W końcu zjazdy to jest to, co tygryski lubią najbardziej. Muszę przyznać, że daję się ponieść wówczas fantazji i pomykam na łeb na szyję, że od razu krew zaczyna szybciej krążyć w żyłach, co jakiś czas czekając na Bartka. Ten etap podobał mi się najbardziej! Wspaniała zabawa, tym bardziej, że jechało się tylko po lodzie, lub ubitym śniegu. W bazie coś ciepłego do zjedzenia, 15 minut snu, przygotowanie ekwipunku na kolejną Strefę Zmian i w drogę.
PK 14 Schronisko Górskie Szwajcarka – 89km – 19:17
Droga prosta, w większości z górki. Tylko kręgosłupy nam się jakoś dziwnie wykrzywiały, gdyż plecaki wypełnione po brzegi zapasami na następne 20 godzin napierania. Jednak droga nieskomplikowana w miarę szybko minęła. Przy schronisku witają nas chłopaki i zagrzewają do walki, jednak nam już coraz mniej do śmiechu( w końcu uśmiech dopiero po zwycięstwie). Szybko zrzucamy sprzęt, ciepła herbatka, przepakowanie i ruszamy na Scorelauf w Sokolikach i Rudawach Janowickich.
PK 15A – 15J – Rudawy Janowickie – 107km – 29:07
Najedzenie, ogrzani ruszamy na scorelauf z pewnymi obawami, gdyż trasa zapowiada się trudna technicznie, a zmierzch już lada moment. Na pierwszy ogień zaliczamy dziarskim krokiem 3 punkty w Sokolikach , w tym jedno ZS polegające na zjeździe za pomocą rolki z Sokolika. Zjazd ok 30m – świetna sprawa. Raz tylko schodząc mnie trochę odbiło i prawie wylądowałem w strzelinie skalnej. Swoją drogą zjazd na rolce to nic specjalnego… Schodząc stamtąd Bartek wywija porządnego patataja, że przez chwilkę mam wrażenie, iż nogi połamał, ale na szczęście wszystko ok. Ja natomiast zaczynam zwyczajnie rzecz biorąc zasypiać. Nie czasem kładąc się, tylko normalnie idąc zamykają mi się oczy. Póki co jest to jeszcze znośne, ale do czasu…
Kolejny PK wybraliśmy Skałę rozpadło z oczkiem wodnym. Niby punkt prosty, jednak tracimy kwadrans na niego. W końcu jednak dzięki innej ekipie dopadamy właściwego miejsca. Znowu mokro w butach, spać się chce coraz bardziej, więc teraz będzie już tylko gorzej. Do kolejnego PK wybieramy wariant po śladach, jednak trochę nadrabiamy. Punkt o nazwie Fajka. Była to skała na górce. Jednak tam mnóstwo takich, a w nocy wszystkie takie same. Wpierw gubimy się z Bartkiem w labiryncie głazów, potem kolejny kwadrans tracimy na szukanie punktu. W końcu wspólnymi siłami z dwoma innymi drużynami znajdujemy ukryty namiocik.
Mnie jednak już batony ani izotoniki nie pomagają. Jedyne o czym zaczynam marzyć, to chwila snu. Gotów byłem już owinąć się w folię NRC i położyć na śniegu choć chwilkę. Idę bredząc coś bez sensu i czuję, jak zaczyna mi się zwyczajnie film urywać w trakcie marszu. Dochodzimy do Lwiej Skały. Tam chwilkę się zakręciliśmy, jednak już do kolejnych PK poszło jak po maśle. 2 PK obok siebie, 2 zadania specjalne plus kontrola wyposażenia. Znalezienie gwizdka w plecaku graniczy po prostu z cudem. Nogi zaczynają zamarzać, głowa się kiwa, a sprzęt trzeba sprawdzić… Czas na ZS. Pierwszy ( i tu się nagle ożywiam) to niesamowity zjazd pionowy na starej poczciwej ósemce. Wysokość bagatela 45m. Szkoda, że jest ciemno, choć półka zrobiła na mnie naprawdę duże wrażenie. W końcu co innego opierać się o skałę, a co innego bujać się na samej linie 20m nad ziemią. Kolejne ZS to trochę dziwna sprawa. Tu obsługa trochę sie zakręciła. Siedzimy w połowie poręczówki z 10 minut, ale w końcu udaje się wejść na Most. Tutaj już ja chwiejąc się przy 20m otchłani chwilkę drzemię na lonżach, a Bartek pokonuje most skalny. Widok był wprost przerażający, ale to już on sam opowie.
Kolejny PK to zamek Bolczów. Trochę tracimy obierając z pozoru znacznie łatwiejszy wariant. Ja już mam kompletne halucynacje. Ludzie, budynki to już norma. Nie rozumiejąc dlaczego widzę na stuptutach Bartka Darka Vadera. Naprawdę można było się przestraszyć! Jakieś budy dla psów pozawieszane na drzewach i wiele innych, których już nie pamiętam. Bartkowi również zaczęły się majaki ukazywać, jak choćby tajemnicza postać w oknie zamku. Swoją drogą ruiny w górach i nocą wyglądają naprawdę niesamowicie.
Ostatni punkt, którego się najbardziej baliśmy zaliczony bez specjalnych problemów, dajemy wskazówki ekipom nie mającym jeszcze wszystkiego w półśnie zmierzamy do bazy. Mamy taki moment, że oboje bezwiednie idziemy w milczeniu w ogóle nie panując nad tym jak długo i gdzie w ogóle zmierzamy. Na szczęście szybko się orientujemy w sytuacji i ostatkiem sił docieramy do Szwajcarki. Tam lekko się przerażam patrząc na stopy. Jakiś Holender porwał pod głowę mój śpiwór i przy próbie jego odzyskania wydaje się być w lekkim szoku. Decydujemy się na 40 minut snu. O innej opcji nie było mowy. Zasypiamy w sekundę, jednak budzimy się po 1,5h, gdyż budzik nie chciał nas obudzić. Jak w amoku pakujemy się ekspresowo i wyruszamy na rowery, gdyż zaczynają nas limity gonić.
PK 18, 18A – Przełęcz Kowarska – Tunel Kolejowy – 126km
Początek drogi to karkołomny zjazd w koleinach śnieżnych. Zaczyna świtać, więc tempo można trochę podkręcić. Wybieramy znany już wariant drogi i dusimy ile sił na pedały. Mijamy Kowary łukiem, tam dobijają do nas drużyny, które wybrały inny wariant, jak się okazało gorszy. Droga zaśnieżona, coraz stromiej pnie się w górę. Nagle znowu zaczyna padać śnieg. Perspektywa wjazdu na przełęcz wydaje się czymś abstrakcyjnym, irracjonalnym, jednak żmudnie napinamy łydkę i pniemy się w górę. W końcu jednak już się nie da jechać i zaczyna się pchanie roweru dobre 5 km. W końcu zmasakrowani docieramy na przełęcz, tylko że tam brak punktu. Chwilę kręcimy się bez sensu… Bartek zauważa ślady w śniegu na przełaj. Ja w ogóle wybijam mu z głowy tą drogę. Jednak ku mojemu przerażeniu okazuje się, że to jedyny sposób dotarcia do PK. Nogi ponownie mokre przy każdym postoju zamarzają. Brniemy momentami po uda w śniegu ciągnąc rowery w dół. Docieramy do Jaru i o dziwo tam właśnie ślady prowadzą. Jest tunel kolejowy a tam ukryte 2PK. Zboczem o nachyleniu 80 stopni dosłownie spadamy z rowerami w dół. Bartek odbija punkty, a ja próbuję jakoś rozgrzać stopy, które coraz mniej czuję.
PK 19 – Przełęcz Okraj – 133km
Ten etap to wyłącznie droga w górę i im dalej tym stromiej. Do tego pogoda nie odpuszcza i tylko momentami śnieg nie sypie. Co chwilę wpadamy w koleiny i unikamy bliskiego kontaktu z autami, gdyż ruch na przełęcz dość spory. Rower pcha się coraz trudniej. Coś takiego, jak siła fizyczna, to już czysta fikcja. Przemy w górę już tylko myślą, że wreszcie to musi się skończyć. Jest bardzo slisko, auta się zderzają, przez jeden z nich prawie w rowie wylądowałem, gdyż mimo łańcuchów sunął na mnie bokiem! Do teraz nie wiem jak my w końcu dojechaliśmy na tą przełęcz… Punkt w dobrze znanej już strażnicy SG i uciekamy dalej.
PK 20 – Sztolnia Kowary – 136km
Początkowo planowaliśmy dojazd okrężną, lecz jako tako przejezdną drogą. Jednak limity, które zaczęły nas gonić nieubłaganie umotywowały nas do podjęcia wyzwania. Uderzamy na krechę, potem zwykłym szlakiem, gdzie jest ok 1m śniegu. Ciągniemy za sobą rowery, bo nawet o prowadzeniu ich nie ma mowy i tempem iście sprinterskim zbiegamy ile sił w dół. Co chwilę wpadam prawie po pas w zaspy, jednak widmo powoli zbliżającej się mety dodaje woli do napierania( bo siłą już tego nazwać nie można) Jeszcze zaliczamy dodatkowy skrót, przy którym zaliczamy kilkumetrową wspinaczkę z rowerem na plecach, gdzie myślałem przez chwilę, że zaraz legnę w śniegu i za nic w świecie się nie podniosę. Docieramy w końcu do sztolni. Mieliśmy jeden z najlepszych, jeśli nie najlepszy czas przebycia tego etapu, jednak gdyby kolejny odcinek był jeszcze pod górę, to chyba już byśmy podziękowali za tą imprezę… Jeszcze kubek ciepłego Isostara i spadamy w dół do Kowar.
PK 21 – Krucze Skały – 149km
To już praktycznie ostatni większy odcinek rajdu. Zaczynamy realnie myśleć o ukończeniu tych zawodów. Podczas zjazdu jest taka ślisko, że nawet kolce nie pomagają i zaliczamy kilka solidnych upadków. Przemykamy przez Kowary, drobny błąd nawigacyjny, jednak szybko skorygowany i wyprzedzamy Brytyjczyków. Ponownie pniemy się w górę z początku jadąc, w końcu już ostatni raz pchając rower pod górę. Potem dopadamy drogowskazu na skały i już jesteśmy na punkcie. Tam zadanie specjalne – most linowy. Wspinamy się na oblodzoną skałę, a właściwie wtaczamy się ostatkiem sił. Nie mam siły już nawet założyć uprzęży, w ogóle nie wiem jak się do tego zabrać. Przemo i Lisek zagrzewają nas do ostatniego wysiłku. Most linowy pokonuję już praktycznie siłą woli wydając okrzyki jak Maria Sharapova podczas 3 seta przy stanie 5:5. Jeszcze kilka akrobatycznych upadków przy schodzeniu ze stanowiska i ruszamy na ostatnie 3km roweru.
PK 22 – Meta – 151km
Dopadamy drogi asfaltowej. Z początku w dół pędzimy ile sił w nogach. Nagle mija nas jakiś Star i fala śniegu z błotem ląduje na nas. Jednak wogóle już nie robi to na nas wrażenia. Jesteśmy już w Karpaczu. Ostatni podjazd, wyjątkowo stromo, jednak nogi same niosą. Mijamy znane już kafejki, kamienice, wreszcie zaczyna gdzieś majaczyć w oddali napis Hotel Mieszko. Ktoś nam robi zdjęcia, ja zaczynam śię uśmiechać od ucha do ucha, jakoś tak w środku robi się ciepło, krew w zyłach aż się gotuje, to nieopisane uczucie euforii, jeszcze tylko kilka stopni z rowerem na plecach i przed nami napis META.
Jestem tak szczęśliwy i nie mogę wprost uwierzyć, że udało się to zrobić. Dopadają nas Przemo, Lisek ściskają nas i gratulują. Chwilę później docierają na metę chłopaki z wysp. Gratulujemy im serdecznie.
Wielka Pizza, After Party i powrót do domu
Nagle jednak ogarnia nas zmęczenie i udajemy się do auta. Po chwili już jesteśmy w Kowarach. Gorący prysznic, suche i ciepłe rzeczy są po prostu spełnieniem marzeń. Jeszcze wielka pizza na obiad i czas na rozdanie nagród oraz ogłoszenie wyników. Odbieramy dyplomy. Trzeba przyznać, że zwycięska ekipa Finów robi na nas wrażenie. Widać, że to prawdziwi mocarze. Potem długo obiecywana drzemka i After Party. Trzeba przyznać, że całkiem fajne, jednak totalne wyczerpanie sprawia, że ledwo trzymamy się na nogach. Potem już tylko pamiętam jak się obudziłem rano. Szybkie pakowanko i równie sprawna droga do Poznania.
Na zakończenie
Tak oto kończy się nasza zimowa wyprawa w Karkonosze na największy i najtrudniejszy rajd przygodowy w Polsce. Czy warto było? Podczas trasy wielokrotnie poddawałem w wątpliwość te słowa. Jednak już dziś wiem, że za rok również tam wystartuję, bo to, co człowiek czuje na mecie jest czymś niezwykłym, czymś, co z nawiązką rekompensuje ten ból setek kilometrów pokonanej trasy oraz żmudnych treningów, wielu wyrzeczeń i poświęceń, przełamywania własnego strachu, słabości, pokonywania granic własnej wytrzymałości… i udowadniasz sobie, że nie ma rzeczy niemożliwych.
Na koniec chciałbym jeszcze podziękować wszystkim, którzy w jakiś sposób pomogli nam w przygotowaniach, których był cały ogrom, zwłaszcza firmie wujka Poldka ANPOL POZNAŃ oraz Liskowi i Przemowi, którzy postanowili z nami udać się w Karkonosze. Śmiało mogę powiedzieć, że mieliśmy najlepszy support na BWC ze wszystkich drużyn. Oczywiście dzięki również za trzymanie kciuków na miejscu w Poznaniu i jego obrzeżach. To naprawdę było potrzebne, ta świadomość, że gdzieś ktoś wierzy w nas, że damy radę. Wreszcie dzięki Bartkowi, który musiał znosić moją osobę przez 40 godzin rajdu i mam nadzieję, że jeszcze nieraz przyjdzie nam wspólnie wystartować.