Eksploris 2008 – 2 Edycja AR Cup 2008
Relacja z trasy Profi Mix ( z odrobiną retrospekcji )
Magdaleny Chraplak – HKS HADES MIX
– Do Zakopanego w długi weekend? Przecież to szaleństwo!
– Eee.. nie będzie tak źle, pojedziemy bez rowerów, to ze spokojem znajdziemy miejsce.
Pierwszy odcinek specjalny Poznań-Zakopane. 11 h w ciężkich warunkach na stojąco , na siedząco na korytarzu przy toalecie. Powinni nam już to zaliczyć za pierwszy etap. Kiedy wcześnie rano docieramy do Zakopanego widok ośnieżonych szczytów Tatr wynagradza nam trudy podróży.
– Zobaczysz przybiegnę ostatnia, zaraz za mną zamkną metę i będzie obciach.
Nie jestem ostatnia :-). Wbiegając na metę Trial Runingu mam wrażenie, że przebiegłam z 15, a nie 9 km. Dobrze, że rajd dopiero następnego dnia. Można się zregenerować.
Wracamy do domów z treningu. Ja jestem chwilę szybciej. Siadam przed komputerem, patrzę co nowego w necie. Jest rozpiska etapów Eksplorisa. Coś mi się nie zgadza. Miało być więcej roweru a tu jakby pieszych odcinków przybyło. Wiem, że Kondzik jeszcze siedzi w autobusie ale nie wytrzymuję i dzwonię do niego:
-Jest rozpiska, oszaleli chyba, wychodzi ponad 30 km pieszo?Może jednak open, co?
Najpierw trucht pod Butorowy Wierch. Gdy tylko zaczyna robić się stromo wpinam się w hol. Pod górę, pod górę, pod górę. Konrad dosłownie mnie ciągnie. Ja z każdym wymuszonym przez linę krokiem czuję potworny ból w płucach. Ale przecież mu teraz tego nie powiem. Początek rajdu a ja nie mogę złapać tchu. Później będzie lepiej. Jest punkt, a na dwójkę jakby bardziej z górki.
-Zapamiętaj te drogi. Wrócimy tu na rowerach- mówi do mnie Kondzik.
Na rowerze te drogi nie były już tymi samymi,.
Kierunek ? pk 3. zaczyna padać grad. Nawet nie przeszkadza specjalnie. Poszukiwane rozwidlenie strumieni , na mapie jest ich całe mnóstwo, w terenie zdaje się być jeszcze więcej. Pod górkę i z górki, kolejny strumień, kolejny wąwóz. Kwadrans szukania, trafia mnie szlag. Tyle czasu zmarnowanego.
– Najbardziej boję się zadań linowych.
– Ale zrobisz je prawda?
– Będę Cię opieprzać przez pół godziny ale pewnie zrobię.
– Jesteś nienormalny, gdzie Ty mnie zabrałeś?
Na początku nie wyglądało źle. Jednak gdy widzę na jakiej wysokości jest Kondzik robi mi się niedobrze.
– Nigdzie nie jadę- krzyczę, podczas gdy mam już na sobie uprząż i już wpinają mnie do liny. Wiem, że pojadę, muszę sobie tylko pomarudzić 😉 Jadę. Całkiem fajnie i zero wysiłku. Prawie biegiem na przepak. 5 minut i jesteśmy gotowi. Rower -jak dobrze. Nareszcie rower.
-Rower możemy sobie trochę odpuścić. Jeździłaś już przecież w górach damy sobie radę. Lepiej pobiegajmy. Rower to tylko 32 km.
W jakim byliśmy błędzie..
Trochę pada. Na początku to nawet przyjemne. Gorzej gdy zaczyna się zjazd. Coś nie mogę wyhamować na mokrej trawie. Desperacka akcja kończy się zderzeniem z własnym rowerem. Konrad zatrzymuje się i sprawdza czy wszystko porządku. A ja cóż, po prostu muszę sobie poryczeć przez minutę i mogę jechać dalej. Choć od tej chwili zjeżdżam wolniej, ostrożniej. Zaczyna się pod górę i zaczyna się burza. Ten deszcz ma chyba z 2 -3 stopnie i w dodatku wlewa mi się do ucha. Brrrr… koszmar. Wszystkie ciuchy przyklejają się do ciała, zjeżdżamy w dół trzęsąc się okropnie. Myślę, sobie, że jak nie przestanie padać to nie skończymy tego rajdu. Ale nie mówię tego głośno. Takich rzeczy nie można mówić głośno. Za to Kondzik krzyczy, że chce słońce i jak na życzenie niebawem jest lepiej. Tylko moment płaskiego asfaltu i zaczyna się podjazd. Wpinam się w hol. Niby nie wygląda to źle, ale zza każdego zakrętu wyłania się kolejna cześć jeszcze bardziej stroma i tak bez końca. Kondzik jedzie naprawdę mocno, a ja niejako z tego korzystam. Gdybym wiedziała jakie będą skutki.
– Puść kijki! Puść kijki!- wrzeszczy do mnie.
– Jak puścić???
Kondzik zostawia mnie z tymi cholernymi kijkami. Zjeżdżamy w dół z potworną jak nam się wówczas zdaje prędkością. Kondzik się przewraca. Ja chyba tez nie mam wyboru. Dlaczego nie umiemy hamować? Przecież to tylko poznańska Malta.
– Zabijemy się na tych rolkach w Tatrach
– Zdejmiemy rolki i będziemy zbiegać.
Nie zdejmujemy rolek. Przez pierwsze kilkaset metrów wypracowuję sobie technikę hamowania kijkami. Wygląda to przekomicznie. Konrad chwali mnie co chwile : Pięknie, pięknie sobie radzisz. Po chwili ląduje cała w trawie. -No widzisz jak ładnie ? słyszę za sobą. -Tylko spokojnie Magda, tylko spokojnie- mówię sama do siebie i znów zaczynam walkę z kijkami. Zaczyna się robić bardziej płasko, a w końcu lekko pod górkę. Kijki spisują się coraz lepiej. Prawie nie muszę machać nogami, wystarczy odpychanie się kijkami. Czuję, że odpoczywam. Tylko Kondzik zaczyna zostawać coraz bardziej w tyle. Czekam chwilę na niego.
– Minuta odpoczynku-mówi.
– Ok., ale zjedz coś w końcu.
– Nie mogę.
Jestem zła. Wiem czym to się może skończyć. Jedziemy kawałek razem. Jacyś gówniarze rzucają z domu petardami i strzelają z pistoletów na kulki. Dostaje centymetr od oka.. Boli jak cholera. W sumie szczęście w nieszczęściu. Centymetr dalej i rajd skończyłby się w szpitalu.
Jedziemy dalej. Kondzik coraz wolniej. Oddaję mu na chwile kijki. Nie pomagają. Pod koniec etapu decyduje się zdjąć rolki. Idzie wolno. Nareszcie koniec rolek. 3 km pieszo do rowerów. Najpierw podejście. Idealne by coś zjeść.
– Jedzenie na rajdzie musi być dobre.
– Zrobię sobie bułki z szynką. Na wycieczkach zawsze najbardziej smakują mi bułki z szynką i masłem.
Idąc pod górę wydłubuję to paskudztwo z bułki. Miała być szynka z puszki, a jest jakaś obleśna mielonka. Za to suszone ananasy całkiem całkiem. Tylko picie w bukłaku jeszcze przydałoby się normalne.
Do szkoły chce zbiegać, ale Kondzik protestuje. Nie dość, że czuje się nie najlepiej to jeszcze taszczy nasze rolki. Ja jestem za to pełna energii. Próbuję go zmotywować. Mówię, że teraz pociśniemy i rajd uda nam się skończyć.
Jakoś tak dziwnie wolno nam się jedzie. Nawet przed zjazdami przyspieszać się nie udaje. Nie podpinam się już w ogóle pod hol, nie chce wykończyć Kondzika totalnie. Kilka razy prosi o odpoczynek. I nadal nie chce nic jeść. Docieramy w końcu do miejsca w którym trzeba zejść z asfaltu i znaleźć po raz drugi pojedyncze drzewo na polanie. Drogi już nie te same. Jedno wielkie błoto. Nie da rady jechać. Pchamy rowery. Jedna polana, druga polana, przedzieramy się przez krzaki i w końcu trafiamy na właściwą.
– Do asfaltu będziemy wracać teraz pół godziny- słyszę za sobą
– Coś Ty , pięć minut i jesteśmy
Zaczynam iść szybciej i energiczniej pchać rower. Przed oczyma upragniony asfalt. Idę już tylko siłą mózgu. Do asfaltu docieramy po 10 minutach. Kondzik prosi o kolejny odpoczynek. Zgadzam się choć niechętnie, bo właśnie czuję jakiś nagły przypływ energii. Wiem, że jak usiądę to to wszystko zniknie.
– Daj mi coś do picia.
– Nie mamy już wody, zostało tylko to świństwo.
– Niech będzie najwyżej się porzygam
Nie trzeba długo czekać. Kondzik zwraca wszystko. Ja siedzę obok i tylko na chwilę przerywam wcinanie suszonych ananasów. Bija się we mnie dwa uczucia. Z jednej strony chciałoby się przytulić i powiedzieć: dajmy sobie spokój kochanie, mamy już dość. Z drugiej strony chciałoby się krzyknąć: dobra ruszamy tyłki i jedziemy dalej tylko szybko bo czas nas ściga. Ostatecznie nie mówię nic. Kondzik jeszcze przez chwilę dochodzi do siebie. Wsiadamy na rowery. Wolno, ale jedziemy. Do kolejnego punktu droga wlecze się niemiłosiernie. Jadąc w okolicy Butorowego widzimy zaparkowany samochód Pawła z rowerami na dachu. Siedzą pewnie u znajomych przy grillu, już dawno po rajdzie, wykąpali się już, odpoczęli…
Zatrzymujemy się na chwilę na skrzyżowaniu. Kondzik z rozpaczą w oczach patrzy na drogę pod górę.
– Tu? ? pytam
– Poczekaj , poczekaj.
Stoi jeszcze moment i patrzy na mapę. W końcu jedziemy w dół. Dłuższą drogą ale w dół.
Co chwilę pytam która godzina. Czas kurczy się nieprawdopodobnie szybko. Przed nami zachodzące na czerwono słońce nad Tatrami Zachodnimi. Najpiękniejszy widok tego rajdu. Czasu zostało naprawdę mało i myślę, sobie, że pewnie już nas nie puszczą nawet na to skrócone BnO, ale może to i lepiej. Jesteśmy totalnie wymęczeni. Tyle już przejechaliśmy. Wystarczy. Powinniśmy być i tak z siebie zadowoleni. Myślę sobie, ze jak nas nie puszczą dalej to nawet dobrze usiądę sobie wreszcie, odpocznę.
Prowadzimy rowery pod górę.
– Po cholerę my wydajemy na to tyle kasy? Przecież moglibyśmy się tak pomęczyć za darmo.
Kondzik śmieje się ze mnie.
– Jak ukończymy to nie będziesz żałowała tej kasy.
Do tej pory cała trasę robiłam sobie listę zakupów: na SPD trzeba się w końcu zdecydować i buty z lepszą stabilizację… W tej chwili przeliczam koszty rajdu na kiecki i buty na obcasach;)
Jedziemy na przepak. Ściemnia się już. Wjeżdżamy a wokół nie ma już prawie rowerów. Kręci się w oddali parę osób. Nie ma już lampionu. Pytamy WiechoRa gdzie mamy podbić punkt i czy możemy lecieć na scorelaufa.
– Niestety nie. Już nawet tej skróconej trasy nie zdążycie zrobić.
I wówczas zaczyna się dziać ze mną coś dziwnego. Zaczynam krzyczeć żeby nas jednak puścili, że damy rade, że mam jeszcze mnóstwo energii. Skaczę, macham rekami i bóg wie co jeszcze. Z biura rajdu wychodzi Piotrek Hercog.
– Puśćcie nas jeszcze na trasę- wołam do niego.
Chwilę się naradzają z WiechoRem i mówią:
– Zrobicie punkty A, B i przeprawę. Tylko szybko, szybko.
Tylko ściągam kask i jestem gotowa. Mogę biec.
-Dalej biegniemy, ja już jestem gotowa.
Kondzik zmienia buty i już biegniemy. Szybko, bardzo szybko. Skąd miałam tyle energii? Przecież na rowerze ledwo już dychaliśmy. W błocie Kondzik zostawia obydwa buty. W dodatku nie może ich wyciągnąć. Ja dostaję ataku śmiechu. Biegniemy dalej. Po chwili szukania jest pk A, biegniemy na B. Jezu skąd ja mam tyle sił jeszcze. Została tylko przeprawa przez rzekę. Wbiegamy na punkt. Chłopak z obstawy pyta nas skąd tu się wzięliśmy. A my po prostu musimy zrobić przeprawę w dwie strony. Kondzik wrzeszczy na niego, że się spieszymy, ze tak mamy zrobić i że ma nas natychmiast puścić. Jestem w lekkim szoku, że az tak się wkurzył. Schodzimy w dół trzymając się liny. Nie jest źle. W rzece trzeba tylko uważać żeby się nie poślizgnąć. W tej chwili temperatura wody nie ma dla nas już żadnego znaczenia. Z powrotem pod górkę. Szybko, sprawnie.
– Ile czasu do końca?
– 13 minut
– Zrobiliśmy to.
Biegniemy razem na metę. Nie ma już bramy, wokół kręci się tylko kilka osób.10 minut przed limitem jesteśmy w bazie. Ostatni etap skrócony, 5 godzin kary czasowej ale udało mi się po raz pierwszy ukończyć rajd.
– Gratulacje.
– Nikt tak szybko nie wybiegał na ten etap jak wy.
– Zabierzcie rzeczy i rowery z przepaku.
Jestem trochę ogłupiona tym wszystkim. Konrad prawie nic nie mówi. Zabieramy rzeczy z przepaku. Dzwonimy do Pawła. Będzie za jakieś pół godziny. Czekamy więc w biurze zawodów. Ja zostawiłam sobie suche rzeczy na przebranie. Co za błogosławieństwo. Siedzimy tak na schodach patrząc bezmyślnie przed siebie. Przyjeżdża Paweł, jemy jeszcze szybko pyszny bigos i wracamy do ośrodka. Gorący prysznic i wygodne łóżko. Nareszcie.
– Czytałam sobie dziś co pisali na napierajce o Eksplorisie:
„Przygotowaliśmy dwie trasy: 75 km Profi dla bardziej doświadczonych zawodników(..)i 43 km Open, przygotowaną specjalnie dla osób zaczynających przygodę z rajdami”.
Przecież ja nie jestem żadnym doświadczonym zawodnikiem!
– Ale wiesz co będzie jak uda nam się ukończyć? Będzie mega radocha i satysfakcja.
Satysfakcja i radość z każdym dniem coraz większa. Było super! 🙂
Magdalena Chraplak